Po przyjeździe z Polish Open w Bułgarii myślałem, że to koniec sezonu, ale po ciężkich rozmowach z Żoną udało mi się załatwić jeszcze 3 dni na latanie.
16 sierpnia dzwoni do mnie Robert, zaraz po nim Heniu, Chłopaki mówią że ma się robić warun w dolinie Fieschu. Nie musieli mnie długo namawiać, tym bardziej że Muzyk tydzień wcześniej walnął 200,01 (jak on to wymierzył?) – właśnie tam. Zabieram Roberta i Marcina z Bielska i ruszamy do Lubinia po Henia.
Pakujemy graty i ruszamy. Na miejsce docieramy rano ok dziesiątej. Pakujemy sprzęt i od razu na start. Warun super – trochę trzepie, ale tutaj to norma. Stratus dobrze radzi sobie w takim termicznym młynie. Wieje dość mocno z północnego-zachodu. W miarę upływu czasu wiatr wzmaga się. Ruszam na południe, aby rozciągnąć ramię „Fajki”, ale po przeleceniu 10 km zawracam, bo pod wiatr mam już ledwo 10 km na h. Rezygnuję z dalszej drogi i wracam powoli w kierunku Briegu. Pierwszy dzień nie był łaskaw, choć spędziłem w powietrzu 6 h.
Drugiego dnia jesteśmy już wypoczęci i wyspani – ruszamy na start z nową energią, dzisiaj jest ten dzień, prognozy podają słabszy wiatr. Startuję jako pierwszy, ale mam splątane linki i muszę lądować, aby rozplątać węzeł W powietrzu widzę już wszystkich szybko startuję chłopaki już na pierwszym przeskoku, mam 15 min. w plecy, Obserwuję falowanie chmur, dopasowuje bele do odpowiedniej fazy i szybko odzyskuje stratę, lecę w kierunku Furki po skałach z tyłu reszta wali przodem i tam idzie im wolniej, Robię przełęcz choć nie do końca. Zawracam i lecę na zachód wracam już wysoko po chmurach, terma już wyrywa myśli z głowy. Jestem nad startem tu mnóstwo glajtów lecą w różnych kierunkach. Dokręcam chmurę i skok przez lodowiec Aletsch (najdłuższy lodowiec w Alpach), Piękny widok, pierwszy raz w życiu zapuszczam się w takie zakątki, totalnie bez dolotu do cywilizacji ale terma działa jak w zegarku. Nad Bietschhornem spotykam jakiegoś miejscowego fachurę ale on skacze jeszcze w głąb na N, przez jeszcze jedną dolinę, zastanawiam się chwilę ale nie lecę za nim, wygląda na to że chyba nie leci trójkąta. Znowu lecę sam. wracam z pasma cofniętego na N w kierunku doliny Fieschu i to był błąd, teraz mam przed sobą przebudowane chmury a tam na N świeci pięknie słoneczko. dogania mnie dwóch pilotów, na wyczynówkach, od razu mi raźniej, lecimy pod tymi chmurami niestety noszą bardzo słabo, dzięki współpracy kręcimy jakieś jedynki po 100 m i dalej tak przez parę km w oddali widzę już wracającego „fachurę” z pt zwrotnego za Sionem, zdaję sobie sprawę że mam już jakąś godzinę opóźnienia, no cóż płacę frycowe za nieznajomość terenu. Jakimś cudem dolatuje do końca ciężkich chmur. robię max wys i teraz trzeba wrócić pod tym „dachem” totalny kwas, zero noszeń spadam na jakieś 1500 m i dopada mnie na dodatek lekki deszczyk coś łapię podkręcam z 700 m i znowu doły dalej już nie dam rady jedyna szansa to skoczyć na N stoki doliny Fieschu. Widzę kilku pilotów którzy robią to samo wbijamy się dość nisko ale w dobrze nasłoneczniony stok coś łapiemy podkręcamy przeskok na następną grań i tam już jest nieźle wyjeżdżamy prawie na 4000 Widok jest niesamowity. Wiem już że nie będzie lekko zrobić pt. zwrotny przy Weissmiesie na S, od Materchornu nadciąga potężny cumulonimbus zasłania skutecznie całą gran idącą w kierunku Weissmiesa. Jest ok. 6 wieczorem słońce nisko. Nie będzie lekko próbuję lecieć jak najgłębiej pod ostatni normalny cumulus, dokręcam podstawę jest już na wys 4500 nieprawdopodobne, ruszam na S ile się da w totalny cień ale nic nie nosi, jeszcze chwila i będę miał problem z dolotem do grani postanawiam zawrócić jeszcze raz robię wysokość udaje mi się zrobić 4800 na skraju chmury, no to teraz lecę ile wlezie w cień, aby rozciągnąć trójkąt, patrzę na trackloga chyba wystarczy zawracam i teraz pozostaje mi już tylko doczołgać się Fieschu. Wykręcam się przy skałach w totalnym cieniu udaje się dolatuję do doliny, teraz 10 km i jestem na miejscu, wcześniej padał tu deszcz i mimo tego że skały są jeszcze oświetlone, nie noszą kręcę jakieś totalne pierdy i ciągle zbliżam się do celu jestem już bardzo nisko ale jakimś cudem dolatuje do linii kolejki ale nie jestem w stanie nad nią przelecieć pod nią też trochę się boję, oblatuje ją w koło i loduje na polu obok lodowiska, jestem ostatnim pilotem który doleciał, jest już totalnie szaro. lot trwał 9 h i 10 min. wszyscy już dawno poskładani. jedziemy na camping, sprawdzamy loty, okazuje się że wszyscy pobiliśmy swoje rekordy:
Marcin Zawiązalec 127 FAI
Robert Wójcicki 164
Heniu Zjawin 166
no i ja 201.60
Trzeciego dnia startujemy wcześnie, warun wygląda rewelacyjnie, szybko do Furki i z powrotem. Tym razem lecę totalnie sam, ale idzie wyjątkowo dobrze ok 15 jestem już na zachodnim pt zwrotnym w myślach widzę już 230 km. Wszystko idzie pięknie, Heniu melduje, że padł na przeskoku w kierunku S ale nie robię sobie z tego problemu ,myśle że po prostu „skakał” ze zbyt małej wysokości, dokręcam ile wlezie i skaczę a tu po drugiej stronie na grani idącej w kierunku S zaskakuje mnie bardzo silny wiatr z SE, spłukuje mnie do samej ziemi w dolinie wieje już ok 40 km/ h. Zlekceważyłem ostrzeżenie Henia i wylądowałem obok. Robert wylądował gdzieś na grani na zawietrznej na szczęście bez problemów, teraz składamy graty i do Polski z małym niedosytem, ale zadowoleni.
Załapałem bakcyla Fieschu. We wrześniu uderzyliśmy jeszcze raz tym razem pogoda nie pozwalała na długie przeloty ale za to pod względem zdjęć i Widoków było niesamowicie.
jednego dnia byliśmy w Grindelwaldzie i tam latałem na termicznym żaglu przy N Ścianie Eigeru. Miałem okazje z bliska widzieć miejsca w których zginęło tylu wspaniałych alpinistów. Ale o tym to innym razem.
We Wrześniu postanawiamy wyskoczyć do Szwajcarii (Fiesch) Szwagier Piotrek, Filip, Adaś Foreman, Zupa i ja. Nasz ulubiony camping nad rwącą rzeką, jest niestety nie czynny. Musimy zacumować w centrum Fieschu, pod kolejką, tam spotykamy Tomka Pankiewicza który w raz z rodziną, przybył na miejsce dzień wcześniej. Prognozy wyglądają nieźle. Ano uderzamy na kolejkę jedzie trochę glajciarzy wiec chyba będzie dobrze. Na start musimy trochę poczekać ale ok 12 startuję jest naprawdę słabo, próbuję przeskoczyć dolinę w kierunku Furki ale tam jeszcze wtopa zjeżdżam do totalnego parteru jestem może 200 m nad lądowiskiem wklejam w jedyną skałkę wśród lasu i coś mam strasznie wąskie ale jest, szarpie, ciągle wyrzuca ale jakimś cudem, chyba siłą woli robię wysokość. Widzę glajty już bardzo wysoko na sobą- musiało ruszyć, dokręcam nad startem chyba 3000 m n.p.m. i robię przeskok jeszcze raz tym razem idzie jak po maśle, lecę w kier Furki dokręcam chyba do 4000 tys myślę że będzie super ale zaraz potem, mam już na liczniku tylko 20 na h, no to będzie ciepło wpadam do środka doliny miedzy dwie granie schodzące ku S, tutaj spotykam totalne rodeo, z 3500 jestem w momencie na 2000 tu łapie ostry komin znowu wykrętka na 3800 ale pod wiatr mam już tylko 10 km/h znowu powtórka z rozrywki zjeżdżam do parteru i oczywiście komin to już czwarty raz walczę w nim o utrzymanie szmaty nad głową mam dość rezygnuję mam ok 5 km do Furki i odwracam z wiatrem dochodzi do 80 km/h, w momencie jestem z powrotem, na starcie tu jakby nie wieje, latam jeszcze jakiś czas, ale odpuszczam i ląduje w Fieschu. Okazało się że chłopaki lecieli za mną i jak zobaczyli moje akcje, zawrócili. Wszyscy cali i zadowoleni lądujemy, wieczorem mała imprezka i do spania.
Drugiego dnia wyruszamy wcześniej, niestety na starcie wieje dość mocno, długo czekamy ok 1 Tomek, zniecierpliwiony całą sytuacją zjechał na dół, melduje że na lodowisku są jaja z wiatrem, jeden gość przywalił a wszyscy mają problemy z podejściem. wobec tego rezygnujemy, składamy glajty i idziemy na kolejkę. Widzimy że jakby trochę osłabło startuje jakiś tandem i o dziwo łapie dobrą termikę ja jednak namawiam do zjazdu aby się poskładać i jechać do Brunico tam ma wiać słabiej. Filip jednak upiera się i wraca na start, no cóż zostałem przegłosowany, po chwili widzę go już na 4 tys. terma jest super latamy nad startem do 4200 piękne widoki w powietrzu tylko żywiecka grupa żadnego szwajcara wiatr ustał totalne mleko robimy foty. Dobrze że odpuściłem latamy nad lodowcem Aletsch, potem skok na drugą stronę tam mam wtopę zawracam i ledwo przelatuje nad granią Egishornu ale oczywiście tu znowu wyjazd, za sobą widzę Adasia który śmiga po drugiej stronie w najlepsze a ja tu odpuszczam, po wylądowaniu okazało się że adaś poleciał tam z małej wysokości i stwierdził że przecież tam musi być terma. Tego dnia jest naszym Bohaterem.
Trzeciego dnia postanawiamy pojechać do Grindelwaldu Mocny N wiatr odstrasza nas od Fieschu rano składamy namioty i ruszamy zatrzymujemy się na przełęczy ostatni rzut okiem na S i dalej. Na miejsce docieramy ok. południa szukamy parkingu i szybko do kolejki na first, szczyt położony na przeciwko N ściany Eigeru. Startujemy dość późno ok… przed nami odpala kilka glajtów ale niestety idą w dół jak kowadła start ustawiony jest na E a wieje z N ciężka sprawa ale jakimś sposobem trafiamy idealnie wykręcamy się wszyscy Ja postanawiam nie lecieć na krechę w stronę ściany obieram okrężną drogę wykręcam podstawę 3200 m npm i lecę na grań odchodzącą od Eigeru w stronę NW tam na końcu łapię komin trochę slaby ale podkręcam go gubiąc kilka razy trzon. tu chmury są na wys 3000 m n.p.m. trochę nisko do Szczytu mam ok 10 km. Tu wiatr zachowuje się jakoś dziwnie wieje od Eigeru ale strome ściany opadające po W stronie ku dolinie są mocno nagrzane W powietrzu jest trochę dziwnie : wszystkie zachodnie zbocza dają termę, ale chmury od ich strony są stosunkowo nisko potem wlewają się na zbocza NE i tu o dziwo podnoszą się o jakieś 600 m i tam właśnie robię wysokość momentami nawet 3200 wygląda to jakby wodospad.chmury przelewają się nad niewidoczną skałą. Niesamowity widok.
lecąc pod takimi właśnie dopadam ścianę na wys 3200 i tu o dziwo w całkowitym cieniu nade mną całe niebo, jadę na termicznym żaglu troszkę szarpie robię zwrot i znowu ale oddalam się od ściany, „boje się przytulić” gdyż momentami jest nachylona nade mną, tu często schodzą kamienne lawiny boje się że coś może spaść mi na głowę, pewnie gdyby nie to doleciałbym do samego szczytu ale widzę jak na dłoni Białego pająka it te pola lodowe, skała oblana lodem, nieprawdopodobne. Jestem tu gdzie tylu śmiałków straciło życie. Ściana robi wielkie wrażenie. Jest kilka razy większa niż te które miałem okazję podziwiać z bliska w dolomitach (s Marmolada) co jakiś czas robię foty lecę w stronę E i tu pod nogami jakieś 600 m niżej widzę malutkiego glajcika, okazuje się że to Filip też zwiedza Eiger – on obrał drogę na skróty. Robię fotosa. Przelatuję jeszcze raz ze wschodu na zachód ale tym razem jestem już za nisko coś jeszcze podnosi ale generalnie idę w dół latam jeszcze jakiś czas ale już coraz niżej W końcu ląduje. Na lądowisku już cała nasza grupa, Każdy w totalnym amoku, każdy miał takie widoki o jakich nie śnił.
Antyspam zapewnia reCAPTCHA i Google (Prywatność, Warunki)